— Niech tatuś nie żartuje, bo tu żartów niema. Ot ta cyganka, co tam siedzi w namiocie, ukradła dziecko.
Biczykiem, który miał w ręku pokazał pajaca o haczykowatym nosie, który siedział oparty o poręcz fotela.
— Widzi tatuś, to dziecko jest synkiem hrabiego Stanisława Augusta, cyganka je porwała. Dziecko bardzo płacze. A tatuś będzie hrabia Stanisław August, który usłyszy płacz swego syna i przyjdzie nam go odebrać.
— Dobrze!… zrozumiałem… Oto chwytam mego syna i daje nogę, gdzie pieprz rośnie.
— Et nie! tatuś nie umie się bawić! — wołał Henio, przytrzymując za połę pana Tarnera.
— Niech lepiej panna Aniołka będzie hrabina, panna Aniołka umie dzieci odbierać — doradzał Tadzio.
Ale Henio nie rezygnował z możliwości nauczenia ojca tak trudnej roli.
— Widzi tatuś, my tak nie damy sobie zabrać dziecka odrazu, my będziemy się z tatusiem mocowali, ale tatuś nas pozabija i dopiero ucieknie.
— Nie, nie trzeba zabijać, — odezwał się Tadzio z pod fotelu — cyganów też boli, jak im głowę ucinać. Tatuś tylko wsadzi nas do kozy i to na niedługo, a my się poprawimy i będziemy mieli własne dziecko… Przygotuj małego murzyna — dodał ciszej — wsadź go do sosielki to będzie kołyska, on się tam urodzi.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.