w jakich żył jego mały przyjaciel, doszedł do przekonania, że jest on znowu nieszczęśliwym przez nudę i osamotnienie. Babka zachowywała się chłodno i sztywno, widocznie nie mogąc zapomnieć wnukowi wyraźnej predylekcji dla ojca, Tadzia i dwóch kobiet, które opiekowały się nim »na Krakowskiem Przedmieściu«. Dziadek bywał gościem w domu, a stosunek jego do wnuka ograniczał się wyściskaniem go dwa razy na dzień i przyniesieniem jakiego podarku mniej więcej dwa razy na tydzień. Francuzka była niesympatyczna, wciąż naganiała Henia do nauki, a ziewała przy lekcjach, aż patrzący na nią zdaleka Tadzio, zarażał się i darł usta od ucha do ucha.
Henio znowu bladł, smutniał i apatyczniał.
Ileż razy Tadzio, patrząc na niego, miał ochotę zakomenderować jaką zabawę lub zabawić go którem z cacek! Ale Henio nigdy nie był sam. A choćby się i to zdarzyło, Tadzio z pewnością nie wyzyskałby okazji, zapanowałby nad pokusą pogadania z nim choć przez szybę, żeby nie odjęto mu możności obserwowania przyjaciela choć zdaleka.
Okazja doświadczenia siły woli w tym kierunku nadarzyła się niebawem.
Pewnej niedzieli przed godziną ósmą zajął Tadzio miejsce na kasztanie. Zauważył prędko, że w domu ruch był nadzwyczajny, widocznie państwo wybierali się na jakąś zabawę, stroili się bowiem »od wielkiego dzwonu«. Ubawił się Tadzio
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.