— Nie, on sam wyskoczył z łóżka i umykał do drugiego pokoju, aż się za nim kurzyło.
— Przecież mówiłeś, że zemdlał.
— To swoją drogą… ale dopiero w gabinecie, a i to nieść go nie potrzebowałem, bobym nawet nie poradził, tylko wziąłem go pod pachy i tak sankował froterką na własnej poduszce.
— Nie powinni to państwo choć ze sto rubli dać mu za to? — zwróciła się matka do panny Anieli.
— O, moja Stefo, takie przywiązanie, które w zimowe wieczory trzyma chłopca godzinami na dworze dla obcowania choć zdaleka z przyjacielem, przywiązanie, które przezwycięża strach zbliżenia się do ognia, daje przytomność i siły do ratowania zagrożonego, nie płaci się pieniędzmi. Zato powinni radcostwo, tak jak nieboszczyk p. Tarner, wziąć Tadzia do siebie i chować narówni z Heniem.
— Mieliby mnie wziąć od mamusi i Tiutiołki, niech Bóg broni!
Skąd poszła nazwa »Tiutiołka« stosowana przez Tadzia do panny Anieli prawie od początku znajomości, wiedzieli tylko ci, co w pierwszych chwilach pobytu malca w pałacyku słyszeli go co wieczór, jak dopraszał się, aby go »panna Aniołka« przyszła otulić w łóżeczku i ucałować na dobranoc, wołając: »Tiutiu«, »Aniołka«. Skracało się to powiedzenie, spieszczało, aż przeszło w przezwisko »Tiutiołki«.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.