jacielem, którego duże oczy patrzały bardzo smutno z pod bobrowej czapeczki.
Pewno pojechał Heniuś na cały wieczór do tej cioci hrabiny — pomyślał Tadzio — bo coby robili w hotelu, a jutro rano na kolej i w świat… na zawsze!
Wracał do domu smutny, ale z silnem postanowieniem udania się do hotelu nazajutrz o 8-ej rano i tym razem wprost do mieszkania radcostwa… przecie nie odmówią mu pozwolenia pożegnania przyjaciela!
— Wypada mi nawet podziękować im za pieniądze… Oby tylko nie wyjechali przed ósmą!
Ale, pocieszając się świadomością o zamiłowaniu do długiego spania radczyni, usnął spokojnie pełen nadziei ujrzenia nazajutrz Henia.
Było kwadrans do ósmej, gdy obudziło go kołatanie do drzwi. Narazie myślał, że matka otworzy, ale że w pokoju nie słyszał żadnego szmeru, natomiast kołatanie powtórzyło się, otworzył oczy, a przekonawszy się, że w mieszkaniu niema nikogo, rzucił w stronę drzwi:
— Kto tam?
— Czy tu mieszka Stefanja Czereśnicka?
— Heniuś! — krzyknął Tadzio i już był przy drzwiach.
Otworzył je szeroko. Za drzwiami stał rzeczywiście Henio. Był sam. Z krzykiem radości pochwycił go Tadzio w ramiona.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.