zajrzał do poczekalni i bufetu i wracał do hotelu z sercem ściśniętem na myśl, że przyjdzie mu zakomunikować umierającej bolesną wiadomość.
A ona znowu przy każdem otworzeniu drzwi, przy każdym szmerze dopytywała się i dopominała o Henia.
Po południu wystąpiły objawy zupełnej agonji. Tadeusz posłał do panny Anieli z wiadomością, co go zatrzymało poza domem. Przyszła, wspierając się na kiju, z trudem wlokąc zartretyzmowane nogi, ale zgodnie z rozporządzeniem doktora nie dopuszczano już nikogo obcego do umierającej. Klęczała przy niej Helena, modląc się żarliwie i stał Tadeusz, trzymając jej coraz więcej wzdymającą się rękę w swoich dłoniach.
Słońce rzucało ostatnie promienie, gdy z cichem jękliwem wzywaniem Henia na ustach skonała radczyni. Tadzio zamknął jej powieki, pomodlił się i wyszedł załatwić formalności prawne.
W nocy poszedł znowu na pociąg, przychodzący z Wiednia. Tym razem wysiadło zaledwie kilkanaście osób i Tadzio poznał odrazu wyskakującego z wagonu pierwszej klasy młodzieńca niewielkiego wzrostu, o szlachetnym, dobrze sobie znanym profilu. Pobiegł ku niemu z wyciągniętemi ramiony.
Podróżny postał chwilę niepewny, potem rzucił się na szyję Tadzia z serdecznym okrzykiem:
— Tadzik! mój Tadzik!
— O mój Heniu drogi, tyle lat!
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.