światowych, gdy po śmierci dziadka i sparaliżowaniu babki zostałem bez kontroli, a potem sceptyka, który w nic nie wierzy, nic nie kocha i pragnie tylko jednego: śmierci, śmierci jak najprędzej!
— To majaki, niezdrowe majaki ciężko chorej duszy.
— Wiem o tem, ale stwierdzenie faktu nie przynosi mi ulgi! I powiem ci coś więcej, Tadziku… ja z tem żyć nie mogę. Od kilku miesięcy noszę się z myślą samobójstwa; wstrzymywało mnie tylko przeświadczenie, że to byłoby takim niemiłosiernie brutalnym postępkiem względem tej dogasającej staruszki, która miewała przecie chwile świadomości. Czekałem na jej śmierć, by zostać sam na świecie i skończyć z tem strasznem życiem. Wierz mi, to nie frazes, ja żyć nie mogę z tem poczuciem próżni i pustki.
— Rozumiem cię, Heńku, mogłeś to czuć dotychczas, ale od kilku godzin… Od czasu gdyśmy się spotkali… Czy nie odżyło w sercu twojem nic z dawnych uczuć, które umilały nam dzieciństwo?
Henryk milczał, długo pozostając z głową ukrytą w dłoniach.
— Owszem — odezwał się wreszcie — ucieszyłem się i cieszę się tobą. Ale ja nie potrafię już być szczęśliwym… Spleen mnie zżera… Ach!… słyszałeś?…
Henryk przerażonym wzrokiem wskazał w stronę cmentarza.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.