poznałem Wiktora, służącego gospodarza. Postał kilka chwil we drzwiach, patrząc w naszą stronę. Zrobiło mi się gorąco, a Elek ścisnął nagle moją rękę. Wydało nam się, że jakaś groźna chwila nadchodzi. Niegroźny jednak bynajmniej popłynął ku nam głos starca:
— A która tam siedzi?
— To my — odpowiedzieliśmy jednocześnie.
— Kto taki?
— My, Steczkowscy.
Starzec zbliżył się.
— A to panicze!… Cóż dziś tak wysiadują po nocy?
— A co to wam przeszkadza? — odrzekłem szorstko.
— Bo chciałem drzwi zamknąć od dołu… Już po dziesiątej…
— To co innego!
— Panicze tak papierosiki ćmią… w sekrecie… zawsze tak bywa w tym wieku…
— Bynajmniej nie w sekrecie. Proszę też zapalić.
Podałem mu otwartą papierośnicę.
— Dziękuję… gdzieżbym ja…
— Nie palicie?
— Owszem, ale przecie tak… z paniczami?
— Ale proszę… bez ceremonji.
Zbliżyłem mój palący się papieros do papierosa, który wziął wreszcie Wiktor. Chwilę pano-
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.