Henryk, pijąc kawę, jednocześnie szkicował; Tadeusz dotrzymywał mu towarzystwa w jednem i drugiem, okazując zainteresowanie projektem i puszczając się na drobne krytyki i poprawki.
Tak przeszła godzina, po której wiele razy wycierany i poprawiony rysunek został wreszcie odstawiony na konsolę; młodzieńcy stanęli przed nim w odległości kilku kroków i jęli go obserwować.
— W tem jest siła! — rzekł Henryk z zadowoleniem.
— Tak, to jest zupełnie piękne, szkoda tylko, że nigdy nie zostanie wykonanem.
— A to czemu?
— Bo tak bywa najczęściej; zanim wybierzesz się do Warszawy…
— Ależ ja nie myślę odkładać mego wyjazdu do Warszawy! Przecież tyle chyba należy się ode mnie pamięci ojca, żeby grób jego nie był opuszczonym jak mogiła kogoś, co nikogo po sobie nie zostawił. Ja dziś jeszcze pojadę do Warszawy!
— Dziś jeszcze!…
Tadeusz podrapał się w głowę.
— To źle!
— Czemu źle?
— Bo ja tu przyszedłem z prośbą do ciebie, o zastąpienie mnie przez kilka dni przy cioci Anieli.
— Jakto przy cioci Anieli?… A czem ty jesteś przy niej?
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/312
Ta strona została uwierzytelniona.