— Jest kilka, a wszystkie w pobliżu mojego mieszkania. Radzę przeto, abyśmy naprzód poszli do mnie… to bliziutko, bo mama przygotowała kawę i bardzo będzie rada, jeśli nie będzie czekała z nią długo. Potem pójdziemy poszukać numeru, bo to teraz w okresie przejazdów wszędzie brak wolnych pokoi. Znasz Kraków?
— Ledwie pamiętam z czasów, gdy wstępopowaliśmy, jeżdżąc do Zakopanego i Rabki; najlepiej zapamiętałem ciastka u Michalika i krakowskie paski z brzękadłami, które kupował nam ojciec… Ah, i planty kochane!
— Zaraz zboczymy z nich na ulicę Warszawską, na której mieszkamy.
— Rzeczywiście, że tu pięknie i musi się dobrze pracować.
— O tak, zwłaszcza artystom.
— Akademia malarstwa dobrze postawiona?
— Świetnie… Przyjrzymy się jej, mam kilku młodych malarzy znajomych; pokażę ci, co cię interesuje, jak tylko zechcesz.
Weszli do jednej ze staroświeckich kamieniczek.
— Nie potrzebuję cię uprzedzać, że komfortu u nas nie znajdziesz.
— Nie gonię za nim.
— Idźmy teraz cichutko, na palcach, żeby zrobić mamie niespodziankę… To pora, w której ukradkiem, w wielkiej tajemnicy, odbywa poobiednią drzemkę.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/325
Ta strona została uwierzytelniona.