wiu oglądają. A gdzież to Anielka? Została na dole?
— Ciocię Anielkę odwiózł jeszcze poczciwy Henio na kilkotygodniowy wypoczynek w górach.
— Szkoda, tęskno mi już za nią. No, idźcież do pokoju Tadzia, zaraz tam kawę przyniosę…
Młodzieńcy weszli do obszernego pokoju, niezmiernie czystego i równie jak kuchnia skąpanego w promieniach zachodzącego słońca. Stół na środku pokoju nakryty był lśniącą różową serwetą, na której ustawiony był serwis z fajansu w kwiaty, chleb i placek pokrajany, cukier oraz masło w masielniczce w postaci kury siedzącej na jajach. Środek stołu zajmował prosty, gliniany garnek z czerwoną obwódką, napełniony bławatkami i rumiankami.
— Jak tu ładnie i miło! — wykrzyknął Henryk.
— Przedewszystkiem wesoło.
— Tak wesoło! — powtórzył z mimowolnem westchnieniem przybyły.
— Jak przystało w sanatorjum!
— W sanatorjum!
— Jako przyszły doktor neurolog mam jedno marzenie — stworzyć znakomite sanatorjum. I już zabrałem się do roboty; sanatorjum mam, jest ono wprawdzie w podwójnem słowa znaczeniu idealnem, niemniej już funkcjonuje i ma za sobą nawet szczęśliwie uzdrowionych pacjentów. Dewizą mego sanatorjum jest: Naprzód ku słońcu! Pielęgnuje się w niem kult szczęścia przez branie życia
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.