— Henio jest tego samego zdania!… On będzie malował mamy portret.
— A pan potrafi? — zapytała naiwnie.
Henryk się roześmiał.
— Uczyłem się i znajdują ogólnie, że mam talent; malowałem już kilkanaście portretów, tylko nigdy nie natrafiłem na dość ładny model, aby utrzymał moją cierpliwość aż do dokończenia.
— Dobrze, żeś to powiedział; teraz, gdybyś nie dokończył portretu mamy, miałaby zupełną rację obrażenia się na ciebie.
— O, ten, na tle wież krakowskich, będę malował z rozkoszą.
— A gdzie są pana rzeczy?
— Pozostały na kolei; poszlę po nie z hotelu.
— Niech pan nawet nie myśli o hotelu!… Albo to tu źle panu będzie? Zwłaszcza gdy się wniesie łóżko Anielki z doskonałym materacem. A teraz tak trudno o pokój w hotelu, codziennie widzę chodzące eleganckie osoby z pakunkami po ulicy i lamentujące nad tem, że nie mają gdzie zamieszkać.
— Wiesz, Heniu, że i ja przyłączę się do prośby mamy; nie na długo, boś przyzwyczajony do komfortu, ale na kilka dni; potem pojedziemy do Warszawy, a może tymczasem zdecydowałbyś się na stałe zamieszkać w Krakowie.
— Ja już się zdecydowałem!
— O, mój kochany Heńku!
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.