— Dziękujemy panu gospodarzowi za wyborne truskawki.
Pan Turzyński drgnął, zmieszał się jak pensjonarka i odparł ze spuszczoną nad kwiatem twarzą:
— Niema zaco.
A po chwili dodał:
— To ja wam dziękuję za rybkę, choć doprawdy to niepotrzebne.
— Bardzośmy szczęśliwi, że pan nią nie pogardził.
— Byle jej znowu jakie nieszczęście nie spotkało.
— Zawsze weselej, gdy jakieś stworzenie ożywia naturę — rzekłem, przerywając smutną uwagę.
Gospodarz milczał, ale zerknął kilkakrotnie w moją stronę; raz ostatni doprawdy, że z uśmiechem.
— Śliczny pan ma ogródek, tak starannie utrzymany.
— Bo i porządni nad nim lokatorowie… nie śmiecą, nic nie wyrzucają…
— Jest to naszym obowiązkiem, panie gospodarzu… Bodaj cię!…
Okrzyk ten wyrwał mi się, bo w ponownym ukłonie, podeszwa zaczepiła mi się o rurkowane żelazo balkonu, tak że zelówka prawie w zupełności się oderwała.
— Coś pan mówił?
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.