I bywało nam rzetelnie dobrze w owych chwilach. Lecz wkrótce wakacje przerwały nasze wizyty.
W wigilję wyjazdu zaprosił nas p. Turzyński na herbatę. W strasznie sztywno i szablonowo urządzonej jadalni był jeszcze gościnniejszym gospodarzem niż w ogródku.
— No widzisz, mój Jędrusiu, — mówił, gdy po lekcji zasiedliśmy w ogródku — czy nie miałem racji, broniąc się zawierania znajomości z wami? Rozbałamuciliście mnie, a teraz rzucacie, abym…
— Wrócimy, proszę kochanego pana.
— I znowu będziemy się naprzykrzali.
— Przecie we wrześniu i w październiku bywają bardzo piękne dni; w ogródku przyjemniej siedzieć niż w mieszkaniu.
— Ależ my będziemy przychodzili i w grudniu i w lutym i kiedy pan zechce!… Zasiądziemy przy okrągłym stole, czytając gazetki… te z naszej partji… bośmy jednej orjeniacji z szanownym panem!…
— Moi chłopcy kochani, doprawdy zawstydzacie mnie swoją uprzejmością… Co wam za przyjemność ze mną starym?
— Taka jak panu z nami.
— O, to zupełnie co innego!… Wy to jak…
Urwał nagle, głowę opuścił na piersi, ręce splótł na kolanach, wargi mu zadrżały, a po chwili zaczął mówić głosem cichym, jakby sam do siebie:
— Stach i Zygmunt byliby starsi, o tak… Stach już miałby dzisiaj dwadzieścia osiem lat…
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.