szkoły w Kole. Posadzono go przy mnie. Facet dosyć sympatyczny. Po kilku dniach obcowania w jednej ławce, spostrzegłem wypisane na podręczniku kosmografji: Eugenjusz Koliński… Aż podskoczyłem.
— Skąd macie tę książkę?
Marjan spojrzał zdziwiony.
— Jakto, skąd mam?… kupiłem ją… Czy myślicie, żem komu ściągnął?
— Ach nie, co za myśl… kupiliście, naturalnie… w antykwarni, tylko mnie to nazwisko uderzyło.
— Właśnie, że nie w antykwarni, ale wprost od Kolińskiego.
— Znacie Kolińskiego?
— Był moim korkiem.
— Eugenjusz?
— Eugenjusz.
— Sierota bez ojca i matki?
— Tak, zupełny sierota, dzielny chłopak.
— Gdzie on teraz, gdzie?
— Skończył szkołę jako pierwszy uczeń, ale nie miał na przyjazd do Warszawy, przyjął kondycję u aptekarza w Kole, żeby zarobić sobie na dalszą naukę.
— Więc on jest w Kole? jest i teraz?
— To wasz krewny?
— Więcej niż krewny!… Kolego, żebyście mi ćwierć funta sturublówek położyli, to nie sprawilibyście mi takiej radości, jak tem odkryciem!
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.