— Ależ ja się będę go bała!
— Napiszę do brata, żeby nie pozwolił tej warjatce zabierać ze sobą całego zwierzyńca.
— Owszem, to będzie bardzo zabawne, ja zamawiam sobie kozicę do spacerów, a Jurek pewnie wybierze nosorożca do swych ciągłych kąpieli.
— Żartujcie sobie, ile chcecie, ale ja dziś jeszcze piszę do Józia.
Pani Janina napisała rzeczywiście, usilnie prosząc brata, aby wyperswadował Lili zabieranie zwierząt do Sołohub. Pomimo to, w dwa tygodnie potem, gdy stała z Krysią na peronie dworca w Białymstoku, wypatrując wśród przybyłych sybiryjskiego gościa, zrobił się zgiełk przy zwierzęcym wagonie, z którego tragarz wyprowadził okazałego niedźwiedzia, szerzącego popłoch wśród publiczności, zwłaszcza żydowskiej.
Pani Janina z rozpaczą potrząsnęła głową.
— Ciociu, to musi być Lili — zawołała w tej chwili Krysia, ukazując biegnącą ku nim panienkę w wykwintnym kostjumie podróżnym, niosącą przepysznego angorę na ręku, a której promienny wyraz twarzy wskazywał, że poznała ciotkę.
Za chwilę była już w jej objęciach.
— Niech ciocia pozwoli, że zapoznam ją z moimi opiekunami z drogi, — rzekła Lili po przywitaniu — mają bowiem polecone zatelegrafować do papy, że oddali mnie do własnych rąk cioci.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.