Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystko co było na peronie zwróciło się w tę stronę i stanęło, patrząc na »pannę z niedźwiedziem«, jedni zgorszeni, drudzy przerażeni, większość ze śmiechem.
— Wiesz, Lili, pisałam do twego ojca, że o ile pragnę mieć ciebie pod swym dachem, o tyle wypraszam się od niedźwiedzia — mówiła pani Janina, zwracając się w stronę dworca, po odejściu pociągu. — Widocznie ojciec listu tego nie odebrał jeszcze.
— Tak, papo tego listu nie odebrał, bo go spaliłam.
— Ty spaliłaś list pisany do ojca?
— Tak jest; papo pozwala mi wszystkie listy od rodziny otwierać i czytać pierwszej, bo sam tak dużo jest poza domem. Tak było i z tym listem, a gdy przeczytałam, że ciocia pisze takie niemożliwości, wolałam nie oddać mu listu. Zrobiłam to przez delikatność, przez wzgląd na papę, bo wiem, że byłoby mu przykro odmówić cioci, a odmowa była nieuniknioną, bo ja z moim Nikiem nie rozstanę się nigdy; był mało co większy od Gałganka, gdy mi go przyniesiono. Nazwany był przez tego, co go wziął po zabiciu matki: Nikołaj… bo to był rewolucjonista… nie niedźwiedź, tylko ten robotnik, osiedleniec… Wykarmiłam go własnym smoczkiem, który papa chował jak relikwję… Odstąp, ty brudasie! — krzyknęła w tej chwili na jakiegoś żydka, który, bojąc się zbliżenia z niedźwiedziem, otarł się o panienkę. — Hej,