Po kilkunastu różnej treści komunikatach wbiegła ze słowami: Lili już idzie! I przytrzymując drzwi, wpuściła do pokoju kuzynkę, która biegła pędem rozśmieszona, roztaczając wokoło silną woń doskonałych perfum. Ubrana była w biały batystowy penjoar, przybrany koronkami.
— Nie pozwoliła mi ciocia zabrać kufra z sukniami, — wołała — par conséquent musi przyjąć mnie w negliżu.
— Negliż ten wygląda jak strojna suknia i jeżeli czem razi, to zbytkiem koronek i wstążek.
— Dobrze, że ciocia się tak zapatruje, bo bardzo pragnęłabym nie gorszyć nikogo; niestety nie udaje mi się to często, szczególniej w stosunku do starszych pań.
— A w jaki sposób usiłujesz nie gorszyć nas? — z uśmiechem zapytała pani Janina.
— O, ja nie usiłuję wcale! chcę tylko! Ale robię to wszystko, co panie gorszy: zawsze mówię co myślę, kupuję przerażające oryginalności… Czy wie ciocia, że ja nosiłam przez długi czas japońskiego bożka na łańcuchu na szyi!… Gorszą się i tem, że nigdy nie słuchałam papy, który bon gré mal gré musi udawać, że się tem bardzo zachwyca.
— I mamę gorszysz także?
— O, mamę niełatwo zgorszyć! Ona jest większy łobuz ode mnie i także papy nie słucha, ale nic dziwnego, papę trzyma pod pantoflem, a stamtąd do ucha daleka droga.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.