stawiona świnia, tem trzeba zwracać się do niej uprzejmiej. Dostał olbrzymie brawo i wszyscy orzekli, że to stosuje się zupełnie do krasnojarskiego towarzystwa.
— I tak się ludzie tem cieszyli?
— Cieszyli się przedewszystkiem tem, że gubernator musiał to wziąć do siebie, a to był… największa swołocz w naszem mieście. To był poprzednik dziadka Jucewicza… Bo że łapownik, to mniejsza, tam wszyscy łapownicy… dziadek Jucewicz też… ale on wprost wpisywał na rachunki olbrzymie sumy, które jakoby wydawał na potrzeby gubernji, a których nie wydał wcale.
— A panie jakie? — zapytał Jerzy.
Ciotka zgromiła go okiem.
— Lepiej mówmy o czem innem — rzekła.
— O, ma cioteczka rację, mówmy o czem innem, bo jakbym zaczęła mówić o paniach, zgorszyłabym nie tylko ciocię, ale i Krysię.
— Powiedz mi, kuzynko, — zaczął Jerzy — czemu przeto ojciec twój tkwi w tem trzęsawisku?
— Przecież on ma tam stanowisko dyrektora kopalni złota, które daje mu olbrzymie dochody.
— Ależ o ile wiem, ojciec twój jest już bardzo bogaty.
— Wiadomo.
— Mógłby wrócić do kraju.
— A coby tu robił? Za młody na emeryta!
Jerzy skoczył jak oparzony.
Strona:Maria Bogusławska - Młodzi.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.