Strona:Maria Buyno-Arctowa - Dumny smerek. Duch burzy.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.

była tak cicha i szmaragdowa w blaskach słońca, iż nie można sobie było wyobrazić, iż często pod naporem wichru stawała się czarną i huczała groźnie.
Pewnego dnia, gdy Rudek leżał na szczycie, mając koło siebie swą ulubioną kozę, Czarnulę, wzrok jego niespokojnie zwracał się ku niebu, które było dzisiaj niezwykle szafirowe. Chłopiec potrząsał niespokojnie głową, a Czarnula, jakby rozumiała jego niepokój, pobekiwała zcicha i spoglądała ku swoim małym koźlętom; bielutki Mimiś skubał sobie najspokojniej trawę, ale czarny Bebelek dokazywał zawzięcie, tak że matka co chwila musiała go nawoływać do porządku poważnem beknięciem.
Bo też rzeczywiście Bebelek to największy kłopot dla Rudka. Koźlątko było najweselsze i najswawolniejsze z całego stada. Chłopiec często bardzo musiał je napominać, strofować i karać; mimo to kochał je bardzo, może więcej, niż inne.
Na szafirowe niebo zaczęły zwolna napływać drobne, białe chmurki — nieomylny znak, że wicher górski był w pogotowiu do zwykłej hulanki. Nie było czasu do namysłu: Rudek podniósł się z ziemi, zatrąbił w swój róg, zwołując stado do powrotu w dolinę. Kózki biegły posłusznie na ten głos, niechętnie, co prawda, gdyż wolały być w górach, niż w ciasnej zagrodzie, ale nie było rady; wiedziały, że Rudek nie żartuje z nieposłusznemu. Tylko Bebelek okazał się, jak zwykle, niesforny, i bat chłopca musiał kilka razy przychodzić mu z pomocą.
Tymczasem niebo stawało się coraz ciemniejsze, chmurki napływały coraz szybciej i łączyły się w duże, ciężkie chmury. Rudek musiał się śpieszyć, aby zdążyć do domu przed nadejściem wichru, który był bardzo groźny dla kóz w górach, gdyż mógł je potężnym podmuchem pospychać w przepaście.