Hrabiątko zmizerowało się prawie że do niepoznania. Z owej to białej, różem lukrowanej łątki[1] zrobiło się wyschłe, czarne, postarzałe, czerkieska[2] na tem, jak na kołku, twarz zapadła, oczy wielkie, smutne, gorące.
— Na mleczko! Na mleczko do Mamy! — żartował Różycki, gdy go tak wyciągniętym zobaczył.
Hrabiątko przygryzło wargi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dzień był parny, duszny, ku burzy się miało. Tuman kurzawy kłębił się po drodze. Konie rzucały łbami, wyparskując pyły.
Pod wieczór zaciągnęło się niebo het, dokoła. Zrobił się nagły mrok, ptactwo polatywało niespokojnie, trawy były wyschłe, pragnące, wielkie zboża sterczały po stronach nieruchomą ścianą.
— Aby do Salichy!... Aby do Salichy! — przemówił rotmistrz Malewski, zwróciwszy się do nas.
A już konie utykać zaczęły. Chcieliśmy z siodeł zsiąść, żeby zwierzętom ulżyć nieco. Zaledwie wszakże Dzwonkowski, stękając, złazić zaczął, kiedy jenerał obejrzał się, brwi ściągnął, krzyknął: »Marsz!« i poprzód koniem ruszył. Musieliśmy za nim.
Ale jeszcze pierwszy pluton nie dojechał do stojącego na uwrocie[3] krzyża, kiedy się zboże zaruszało, a mały chłopak oklep na źrebaku wynurzył się z niego i, złożywszy ręce przy ustach, huknął:
— ...Sołdaty we wsi!...