Strona:Maria Konopnicka - Hrabiątko; Jak Suzin zginął.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale w tej samej chwili lufy drgnęły, strzały poszły dołem, kolumna się zmieszała. To flanki[1] nasze, oskrzydliwszy piechotę, wynurzyły się nagle ze zboża i z trzaskiem na nią wpadły. Mignęła w modrem powietrzu szabla Różyckiego świetną błyskawicą.
— Bij, zabij!... — huknął gromko i skoczył wdół z koniem.
Runęliśmy za nim, jak piorun.
Na dole wrzała bitwa. Piechota Szemiakina formowała trójkąt w pośpiechu i w zamieszaniu. Bębny, kwik koni, wrzask walczących głuszyły komendę.
Nagle posłyszałem za sobą potężne rżenie ogra. Głos ten znaliśmy wszyscy. Cała wolność, cała dawność rasy w nim była. Nic, tylko bojowa surma[2], gdzieś z pod Cecory jeszcze... Zwróciłem głowę.
W ogromnych szczupakach[3] leciał ogier z Hrabiątkiem wprost na nas. Chłopiec w siodle schylony, blady, z rozwianym włosem, wzrok miał pałający, pałasz wyniesiony wysoko nad głowę. Ot nic, tylko święty Jerzy, kiedy w smoka godzi.
Przesadził niewielką przestrzeń, wparł się w nasze szeregi, miałem go tuż wpobliżu przez mgnienie.

— Ha!... Ha!... — zakrzyknął, prąc kolanami ogra, i przeleciał wichrem. Czapka spadła mu z głowy,

  1. Boczne skrzydła wojska.
  2. Starodawna trąba metalowa, obszyta w skórę.
  3. Susami, skokami.