pęd podwiał czerkieskę. Sokolątko dostało nagle ogromnych, piorunowych lotów.
Już błysnął pałasz jego na frontowej linji. Otarł się ogier bok w bok o konia Różyckiego, złamał linję, wyniósł się przed nią i wprost na wroga leciał.
Błysnęło wzdłuż kolumny, huknęły strzały salwą.
Dym zakrył świat.
Gdy opadł, ujrzałem znowu i konia i jeźdźca.
Hrabiątko trzymało się grzywy, leżąc prawie na niej. Ogier rżał ogromnym głosem.
Nagle okręcił się, zawrócił i ku sztabowi pędził. »Niańka« odnosiła »detynę«.
Prawie że u nóg Różyckiego spadło Hrabiątko z siodła. Krew buchnęła mu z piersi. Żył jeszcze.
Skoczył Różycki i, jak dziecko, na ręce go porwał.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Grały gdzieś dzwony na Anioł Pański, a Szemiakin z niedobitkami daleko za Hniłopiat uchodził, kiedy nasz pierwszy ochotniczy pluton szablami płytki dół dla Hrabiątka kopał.
Niejedna łza tam padła z tych twardych oczu w ziemię, gdyśmy go tak zobaczyli wyciągniętym, zmizerowanym po śmierci, w podziurawionej od strzałów czerkiesce. Pięć kul w piersi wziął, jak stary, dzielny żołnierz.
Różycki stał nad dołem, oczy w ziemię wbił i wąsa targał. Z dalekim głosem dzwonów mieszało się żałosne, przeciągłe rżenie.