z której przywykł na podorach do zajęcy pukać, i tej dufał nadewszystko inne.
Dopiero kiedy młody Suda i Konewicz Jakób, zadawszy sobie niehonor rodowy, przed Prenami jeszcze, do pojedynku, choć tego mocny zakaz był, przyszli, odmieniło się owo dufanie. Ci bowiem adwersarze[1], nie chcąc się na śmierć uszkodzić, że to wtedy każdy żywot ojczyźnie patrzał, własnych poniechawszy fuzyjek, a sztucerów się, jako nie tak zabójczej, w ich mniemaniu, broni chwyciwszy, obaj, idąc ku sobie, na komendę strzelający, legli.
Zaczem buchnęło po szlachcie tak wysokie i pewne o broni tej rozumienie, iż sztucery, jak sakrament, z nabożeństwem brała, stojąc pod niemi jak mur i jak twierdza.
Takeśmy też stanęli pod onych borów ścianą, miawszy za sobą kosynierów od Augustowa.
Chłopy to były niegwałtem[2] wielkie, zawiędłe, śmiałe, suchożyłe, a tak zwarte w sobie, jak żywiczna miazga.
Nie nosił lud ten naszych kurt powstańczych, ale jak we lnach biało odzian z chat w postołach[3] wyszedł, tak się we lnach został, który z płachetką przez plecy, który z misternie plecioną kobiałką, milczący, zadumany, z brzeszczotem[4] na sztorc przed sobą, bielał skroś sosen borowych jak brzeźniak w wiośnianej korze.