— Obejść nas błotami chcą, obkroczyć — mówił Suzin. — Ale się nie damy.
— Nie damy! Na śmierć nie damy.
Plunęli w garście, z miejsca po kosiska ruszywszy.
— Pomrzemy za ciebie... — rzekł drżącym głosem stary Jurkszta, chyląc się do kolan Suzina. Ale on otwarł ramiona i uściskał dziada.
A kiedy kosynierzy, zdjąwszy czapy uszate, na uścisk ten z nabożeństwem patrzyli —
— Surma![1] — krzyknął — zaduwaj![2]
— Za-du-waj! — gruchnęły echem przeciągłe, roznośne głosy, podając sobie rozkaz wodza coraz dalej, dalej, aż do pierwszej czaty.
I nagle, z głębokich gdzieś, błotnych zapaści, z kęp, na których sity[3] wyprostowane nieruchomo stały, ozwało się przejmujące nawoływanie prostej litewskiej surmy, wypełniając bór pobudką starowieczną, razem twardą i rzewliwą, razem żałosną i srogą. Zaraz też Suzin zaczął pod tą pobudką szyk sprawiać.
Stanęły kosyniery sekcjami, dając czoło kępom, zarosłym szuwarem, po których słał się najsuchszy, na wejrzenie, przystęp ku borowi, zasłonieni kosami tak, że wschodzące słońce zawrzało tysiącem świetnych błyskawic w nastawionych sztorcem brzeszczotach.
— Wara! — krzyknął im Suzin odzew.