— Wa-ra! — odgrzmiały mu głosy, które już z pożądania bójki chrapliwe się stawały.
A on, bystro ludziom po oczach pojrzawszy, jakby w każdej źrenicy iskrę własnym wzrokiem chciał skrzesać, ku strzelcom skoczył, którzy też wnet rozwinęli długą linję frontu, oskrzydlając nią dwie borowe, pod kątem zwieszające się ściany, właśnie jakgdyby orzeł rozkrzyżował po sosnach swe potężne buje[1], piersią i dziobem w pośrodku grożąc.
A nam też krew po sercach jęła grać, zatrzęsły się szczęki, zęby zgrzytły, a w garściach, ściskających sztucery, dał się słyszeć suchy chrobot kości.
Suzin przechodził przed frontem od ściany do ściany, jasny, pogodny, niosący z sobą moc, pewność i bojowy zapał.
Elektryzował wprost powietrze, którem my dyszeli.
Podnosiły się piersi, oczy na jego widok gorzały, uniesienie biło ogniem ze wszystkich junackich twarzy. A kiedy pogłos: »Idą!« — gruchnął po szeregach, naprężenie nerwów i napięcie mięśni stało się tak silne, że aż bolesne prawie. Jeszcze chwila, a bylibyśmy, nie patrząc komendy, runęli na nich przed siebie.
Jakoż szli.
Głuche warczenie bębna i przeszywające wysokie tony piszczałki oznajmiały ich w szerokiej ciszy poranku.
- ↑ Skrzydła.