rowany, głowa odkryta, czoło promieniejące w złocistych blaskach zachodu.
Bezbronny biegł, od lewej ku prawej ścianie boku, gdy wtem huknęła cała salwa strzałów.
Padł spiorunowany.
Rzuciliśmy się do niego.
— ...Nic... Nic... — rzekł z wysiłkiem i zaciął usta boleśnie.
A po chwili:
— ...Musiało się stać...
Ktoś rozerwał na nim koszulę, pas.
Dwie kule wziął w piersi, a w prawy obojczyk trzecią.
Chcieliśmy go ruszyć z ziemi — nie dał.
Tymczasem, na wieść o nieszczęściu, rozpadły się one wrzące kłęby, a kosyniery, nagle ostygłe, otoczyły nas dookoła, ściskając w ręku kosiska, a trzęsącemi usty szepcąc zaklęcia, modlitwy...
Powiódł po nich Suzin gasnącem wejrzeniem.
— ...Dzieci moje... — zaczął i urwał, dech tracąc.
I my dech tracili, patrząc z rozpaczą w to drogie oblicze...
Nagle błysk życia w niem zaświecił. Suzin podniósł się na łokciu.
— Zwinąć front! — zaczął silnym głosem. — Posiłki nie przyjdą. Błotami się do Wawra przebierać. Oddam chorągiew... oddziału... panie chorąży... Czarną...
Umilkł. Głowa opadła mu na ramię.
Staliśmy pochyleni, tłumiąc łkanie. Wielu płakało głośno.
Strona:Maria Konopnicka - Hrabiątko; Jak Suzin zginął.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.