— Z podarunkiem dla królewny — mówi staruszek i rozwija przed królem ślicznie utkane płótno, które Rózia, nauczona przez niego, wybieliła na rosie i słońcu.
— Cóż to takiego jest? — rzekł król ciekawie.
— Królu-panie! Toć-ci jest owo złoto, które z owego siemienia, com ci je dał, wyróść miało. Len to był, ubogiego narodu bogactwo, com go z ziemi twojego królestwa dobyć chciał? Kazałeś go topić! Dobrześ uczynił, bo jego łodyżki w wodzie odmięknąć muszą. Kazałeś go z wody precz cisnąć? Dobrześ uczynił, bo go trzeba suszyć. Po moknięciu owem kazałeś go kijami z paździerzy obić? Dobrześ uczynił, bo tę złą paździerz obić trzeba z łodygi, żeby ją uprawić. Kazałeś je zaś powtórnie kijami obijać? I toś dobrze uczynił, bo do trzeciej skóry len obić trzeba i kijem go wyłamać, żeby do włókna się dostać. Kazałeś mnie do lochu wrzucić? I toś dobrze uczynił, bo mnie tam żywiła dobra dziewczyna, którą-m oto nauczył, jak się włókno lniane przędzie i na płótno tka. A toś tylko źle uczynił, żeś to
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.