Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

ano i poszła sobie febra na bagna, bo też i ztamtąd przyszła.
— Aha! bzowy kwiat! — wykrzyknęła Mania, zajrzawszy do koszyka. Już sama wiem, że się to pije na poty. Najpierw się bierze cukier, potem żółtko, to się ubija, polewa odwarem z bzowego kwiatu i już. Ach, jakie to dobre! Ale tego to nie znam, dodała, wskazując płachtę w której były pęki łodyg o srebrzystych podłużnych listeczkach.
— To piołun, panienko.
— A na cóż to?
— E... — to tam takie lekarstwo nie dla panienki. Nie takie to słodkie, nie takie smaczne, jako bzowe ziele. To trza pięknie listków naskubać, we flaszkę wrzucić, wódką nalać, na słońcu postawić, niech sobie stoi. A jak przyjdzie taki czas, co człowieka w środku ściska, albo po jakiej surowiznie, albo, ot ze zimna, to trochę w kieliszek onej wódki nalać, wypić, to tak rozgrzeje, że to ha! Okrutną też w sobie gorycz ma on piołun; ale zdrowiu to nieraz pomoże.
— A to co? — zapytała Mania — dotykając białawych korzonków drobno pokrajanych.