odstępował, a zwał się „Lisek“, iż to już niejednego lisa na sumieniu miał, a dokoła, jak wianek paniątka, jedno przez drugie wyciągając szyję, otwierając buzię, aby tylko lepiej słyszeć, jak i co się w borze dzieje, jak to się pastki na kuny zakłada, jak się wypatruje zajęcze kotliny, jak się dzika objeżdża, jak wykurza lisa i borsuka z nory. Nieraz to się tak zasłuchają, że ich i na wieczerzę oderwać nie można.
A stary leśnik ciągle, jakby z książki prawi, udając to głosy różnych zwierząt leśnych, to psów ujadanie. Czasem to i trąbkę myśliwską przynosił z sobą. Próbowały na niej grać dzieci wszystkie po kolei, ale żadne nie mogło zastąpić. Dopiero kiedy stary Szymon w nią zadął, rozlegał się głos, choć chropawy trochę, ale tak donośny, że wszystkie psy w podwórku ujadać zaczynały, a żółty jamnik nastawiał uszy i cienkim głosem szczekał: hau! hau! jakby w kniei. A dzieci się cieszą i śmieją i klaszczą w rączyny, a Stasio powiada, że jak urośnie, to niczem nie chce być, tylko leśnikiem.
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.