okrągłem okiem bezpiórych piskląt śpiewaczych... Bo i między ptactwem są rabusie, co dobrem cudzem i żywotem cudzym się tuczą.
— Ale Szymon nie da małych ptaszków brać brzydkiej wronie? — odezwał się żałosnym głosem Janek.
— Ani jastrzębiowi! — zawołała Zosia.
— Ano broni się tam tego drobiazgu i ochrania jak może — odpowiedział leśnik. Nieraz to sobie ciągnie taki pan „młynarz“, jastrząb białawy, właśnie jakby w młynie mąką się zapruszył i coraz wyżej, coraz wyżej dźwiga skrzydliska, żeby lepiej gniazdo gołębie obaczyć. A w gniazdku pisklęta bezpióre jeszcze i drżące, a nad gniazdkiem matka w skrzydła bije i przerażona patrzy na jastrzębia, na zbójcę swych dziatek, i krzyczy a grucha i kołuje i piersi własnych nastawia, a jastrząb coraz bliżej, coraz większe koła nad gniazdkiem zatacza. Wznosi się wreszcie w miejscu, jak strzała, żeby z większym impetem na one niebożęta natrzeć, aż tu, paf!... i bęc.
Tu stary Szymon swoją „kozią nogę“
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.