Józio ledwo mógł dospać tej nocy, tak go zajmowała myśl, o owym niewidzianym jeszcze, a już upragnionym obrazie: przedstawiał sobie jego treść, jego wielkość, nawet jego ramy. Szybkim też krokiem podążał z rana przed tatą ku Staremu Miastu, nie zważając nawet na silny wiatr, który deszczem w oczy zacinał i przejmował chłodem do kości.
Dopiero kiedy doszedł do końca Podwala, zaczął uważniej rozglądać się po kamienicach, aż ujrzawszy Nr. 15, zatrzymał się i czekał na ojca.
Kiedy w bramie zapytali o numer 32 mieszkania, stóż odpowiedział niechętnie, że to nie żadne mieszkanie, tylko facjatka na strychu. Bardzo też zdawał się zadziwiony, że przybyły pan z synkiem wcale się tem nie zraził, ale na wschody wstępować zaczął. Pierwsze i drugie piętro jako tako oświetlone były; na trzeciem należało się już dobrze pilnować poręczy — dalej zaś nie było już poręczy, tylko wązka drabina, po której trzeba było iść zupełnie po omacku. Ojciec potarł zapałkę i zobaczył
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.