tu tchnęło spokojem ślicznego letniego wieczoru.
Wpatrzył się Józio, wpatrzył się i ojciec w ten śliczny wiejski obrazek, a czarno ubrana pani tak mówiła cichym, miłym głosem.
— Jest to dom, w którym urodziłam się, wychowałam i spędziłam najszczęśliwsze lata; tam także przyszły na świat moje dzieci, ot te, które się przed gankiem bawią, a z których został mi się tylko ten syn jedyny — dodała głaszcząc po głowie stojącego przy niej chłopczynę. Tam są, groby rodziców moich i dziatek moich; tam życzliwe mi dusze w tych chatach żyją, tam krzyż, pod którym uczyłam się pacierza od matki. Wszystko to już nie moje. Wierzyciele wszystko zabrali. Niemiec Nagel założył browar w starej siedzibie ojców moich, nie wiem nawet, czy jeszcze stoi owa lipa stara i ów krzyż, których już nigdy, nigdy nie zobaczę...
A gdy tak mówiła, bujne, jasne łzy spływały po jej bladej twarzy.
— Ile pani chce za ten obraz, — zapytał ojciec, powstrzymując silne wzruszenie.