O. — Tak?... — No to niebardzo obiecujący początek.
L. — Śniło mi się, żem nad ziemią latał...
O. — Ale to bardzo piękny sen! — I cóżeś mój chłopcze widział w tej podróży?
L. — Najpierw to proszę ojca, widziałem ogromne pole... To była niby wiosna i skowronki śpiewały i niebo było takie jasne, czyste... A na polu jak okiem zajrzeć, jeden był tylko człowiek. Widziałem go doskonale: Twarz miał ogorzałą, głowę odkrytą, ręce ciemne, spracowane; odziany był w siermięgę lnianą, a nogi to miał bose. Ten człowiek orał. Lemiesz jego pługa głęboko szedł w ziemię czarną, a kiedy na zawrocie podnosił go oracz, wtedy świecił pod słońce, jak srebrny. Dwa sine woły mozolnie pług ten ciągnęły, ale oracz, chociaż pot miał na czole, zgarbione plecy, śpiewał przecież pieśń, od której zdawało się, że mu sił przybywa.
On śpiewał w tej pieśni o tej czarnej ziemi, którą orał, a którą potem zasieje dobrem ziarnem. Śpiewał, jak cała niwa
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.