reszcie jeden z dzwonów pękł, zrobił się huk ogromny, a ja spadłem na ziemię.
O. — O... To był bardzo niemiły przypadek!...
L. — Ale mi się nic, proszę ojca, nie stało. Ani jedna kosteczka mnie nie zabolała. A choćby też i bolała mnie trochę, tobym nie czuł chyba, bo taki wspaniały obraz zobaczyłem w tej chwili, że to aż się coś dziwnego dzieje...
O. — I cóżeś zobaczył, drogi chłopcze?
L. — Najpierw to nic, proszę ojca, bo było zupełnie ciemno.
O. — No, to niewiele...
L. — Ale w tej ciemności słyszałem stuk taki, jakby kto kuł coś w ziemi. Potem błysnęło światełko, i zobaczyłem wielkie podziemie, którego ściany podparte grubemi belkami błyszczały odblaskiem różnych kruszców. Tu złoto, tu srebro, tam miedź czerwona, ale najwięcej żelaza. A w pośrodku człowiek schylony kuje i kuje te ściany, a światła coraz przybywa, a z kruszcu dobytego rosną domy, kościoły, wieże — całe miasto. Już podziemia wcale
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.