Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Nisko już było słońce, kiedy panienki wróciły do domu, a Ewuni zdawało się, że teraz właściwie ogarnie ją zwykła nuda. Już nawet otworzyła buzię do ziewnięcia, kiedy Jania przebiegając przez ganek z blaszaną koneweczką w ręku, zawołała wesołym swoim głosikiem.
— Prędko, prędko pomóż mi podlać róże przed oknami — parę dni deszczu nie było, a słońce nie na żarty przygrzewało dzisiaj. — I pociągnęła Ewunię za sobą.
— Alboż nie macie ogrodnika? — pytała Ewunia po drodze.
— Owszem, mamy; ale ogrodnik ma dużo zajęcia z samym ogrodem, bo lato suche; ja zatem wzięłam pod swoją opiekę róże, tembardziej, że są to ulubione kwiaty mamy. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby z powodu mego niedbalstwa powiędły.
Tak rozmawiając, napełniała Jania koneweczkę wodą, czerpaną z niewielkiego stawu, a Ewuni zajęcie to wydało się tak miłem, iż wyszukawszy sobie drugą koneweczkę, na wyścigi z Janią polewała prześlicznie rozkwitłe róże.