skę wylewa, dwojaki szykuje, jedne dla gospodarza, drugie dla Maciusia; sama też podjadła, do reszty trochę wody dolała i zawołała:
— Na tu, Kurta, na!
Pan Kurta nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Bywał on zwykle przy dobrym apetycie, a zrana to mu się zdawało, że byłby zjadł całego wołu, naturalnie, gdyby tak był... wilkiem. Skoczył tedy do misy, łeb w niej zanurzył i chlap, chlap, chlap, chlap! wychlapał wszystko do czysta a resztę dobrze wylizał. Gospodyni tymczasem małą Marysię nakarmiła, umyła, włoski jej zaczesała, koszulkę czystą włożyła i posadziła ją na piasku przed chałupą. A tu już kury gdaczą w komórce, wypuścić je trzeba; poszła gospodyni do komórki zobaczyć, czy która kokoszka jajka nie zniosła. Zaledwie drzwi otworzyła, wszystkie kury z okrutnem gdakaniem i trzepotem wyleciały na podwórko, ponad głową, ponad płotem, gdzie! kto ich tam dogoni! A mój Kurta za niemi! Kury gdaczą, Kurta szczeka, nibyto je zagania, a jeszcze bardziej płoszy, gospodyni
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.