zanim go nareszcie przy pomocy gospodyni z ogrodu wypłoszył i do chlewka zapędził.
Dopadł potem do studni i z koryta wody się napił, a potem pod gruszą co na podwórku rosła na trawę się rzucił i dyszał, wywiesiwszy język. Właśnie i słońce zniżać się poczęło. Od pastwisk, od boru słychać było klaskanie biczów i poryk wracającego bydła, gospodyni nawoływała swoje kokosze na grzędę, wieprzak krząkał przy pełnem korycie, a siwy dym ulatywał z białego komina, bo już się warzyła wieczerza.
Słuchał tego i patrzył na to Kurta, bijąc lekko ogonem o ziemię, aż gdy usłyszał Maciusiowe granie na fujarce, skoczył, żeby mu pomódz zapędzić krówkę do obory. A nie tak krowę jak cielę, bo krówka zawsze sama do obory szła, a cielęciu to się coraz zachciewało gdzieś bieżeć. Więc Maciuś za niem, za Maciusiem Kurta, a cielę bryka! Byliby tak w kółko do północka biegali; ale że gospodarz nadszedł z kosą na ramieniu i cielęciu drogę zastąpił, więc je już potem łatwo Maciuś do obórki nawrócił.
Gospodarzowi od dziennej roboty na
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.