piero na świat narodził i chorą żonę. Stary szlachcic kręci wąsy i tak sobie myśli: wezmę ja co w domu droższego, srebra trochę, kosztowniejsze ubrania, lepsze konie i wyprowadzę to i skryję gdzie w gęstwie leśnej, że Dobosz do tego nie trafi. A jak przyjdzie, jak zobaczy takie małe dzieciąteczko, to się może i ulituje nad niem i pójdzie sobie w lasy i góry.
Ano dobrze. Jak pomyślał, tak i zrobił. Ledwo pozbierał to i owo i do lasu wyniósł, kiedy robi się hałas na wsi okrutny, przyjeżdża Dobosz ze swymi zbójami i prosto wali do dworu. We dworze cicho, pani chora śpi, dzieciątko także śpi, tylko stara klucznica wychodzi naprzeciw Dobosza, a jakto zawsze lepiej dobrocią niźli złością, tak i ona wita Dobosza jak gościa, chlebem i solą przyjmuje, do komnaty prowadzi. Obejrzał się Dobosz po komnacie, widzi stół zastawiony, pieczenie baranie na misach dymią, piwa beczka stoi, chleby śliczne białe w bochnach leżą, zupełnie jak nie dla zbójów, tylko dla przyjaciół w gościnie! Podobała się ta grzeczność Doboszowi, pokręcił czarnego wąsa i pyta:
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.