— A gdzież pan i gospodarz?
— Niema pana w domu — odpowiada gospodyni struchlała, — ale chciejcie miłosiernie siąść i posilić się darem Bożym.
— No, a gdzież pani? — mówi znów Dobosz.
— Pani chora, w komnacie swojej leży — odpowiada gospodyni.
— No, tobym chciał ją pozdrowić, — mówi Dobosz.
Na gospodyni skóra drży ze strachu, ale nic; prowadzi Dobosza przez pokoje do pani Karpińskiej. Chciała się cała banda za Doboszem walić, ale on tylko spojrzał raz na swoich zbójów, a wszyscy zostali za drzwiami, tak go słuchali. Wchodzi tedy Dobosz, sam na palcach stąpa, bo go to ambicya wzięła, żeby się też dwornie i grzecznie znaleść, i kłania się od progu i o zdrowie pyta. A po pani Karpińskiej aż mrowie przeszło, gdy na tego opryszka spojrzała, co był na całą okolicę z różnych sprawek znany i głośny. Ale nic po sobie strachu tego nie pokazuje, tylko grzecznie go także jak gościa pozdrawia, a mówi zcicha, ręką
Strona:Maria Konopnicka - Książka dla Tadzia i Zosi.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.