gdzie z niej spisują protokuł i pozostawiają własnemu przemysłowi.
Jeśli na taki dowód zaufania zasłużyć sobie w więzieniu nie umiała, wówczas prowadzi ją strażnik etapem, zdając władzy od gminy do gminy, poczem tak samo ją „opisują“ w kancelaryi i puszczają wolno, aby sobie poszukała roboty. Jeśli to lato, rzecz nie jest tak trudna. Mieszczanie mają zwykle ogrody, pola, przy których roboty nie brak; dwie zatem zdrowe ręce, zawsze tu są pożądane i mogą zapracować dziennie na łyżkę strawy, a noc krótką przepędza się w bruździe, pod płotem, na polu. Lecz zimą — rzecz inna. Zimą roboty przenoszą się pod dach i ograniczają do domowych zajęć: są one wprawdzie często tego rodzaju, że pomoc owych zdrowych rąk, przydałaby się i przy nich, ale kto do domu zechce wziąć złodziejkę, którą strażnik przyprowadził „w pobyt,“ którą „opisano“ w kancelaryi? Naturalnie nikt.
„Pobytowa“ wie o tem dobrze i dla tego korzysta z pierwszej sposobności, aby uciec napowrót do Warszawy, gdzie z biedy chwyta się złodziejstwa, gdyż jawnej, legalnie wykonywanej roboty, nigdzie nie dostanie.