Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

przedmieść i gościńca od „Wielkich ogrodów” aż do „Carretière.”
Wśród kłębów białej, wapiennej kurzawy toczą się tam szeroką, sadzoną platanami drogą, ciężkie, szczękające żelastwem wozy ku Montpellier, ku Antibes, ku Taraskonowi tak gęsto, że huk i turkot prawie nie ustaje. Ryk mułów, krzyki poganiaczy, brzęk uprzęży, śmiechy dziewcząt, śpiewki robotników i żołnierzy, brzdąkania gitary, piskliwe głosy kobiet, ciągnących wózki z jarzynami, napełniają całą tę przestrzeń, jaka dzieli cmentarz od bramy Ś-go Łazarza, nieznośną, wprost jarmaczną wrzawą.
Nad wszystkiem górują wysokie, ostre, przenikliwe głosy dzieci, które, wziąwszy się za ręce, zataczają wśród pyłów gościńca szalenie wirujące koła, śpiewając aż do zachrypnięcia zwrotkę starej farandoli:

„Sur le pont

D’Avignon

Tout le monde y passe.”

Naraz cisza. Kto biegł — staje, kto jechał — usuwa się z drogi, kto krzyczał — milknie i pochyla głowę. Pogrzeb idzie z miasta. Od „Vieux Septier” idzie, albo od „Saunerie,” albo od Ś-go Krzysztofa. Skądkolwiek wszakże przychodzi, iść musi przez ulicę „des Douleurs.” Już wkracza na nią. Słychać zdaleka przyśpieszony tupot wielu nóg obutych w saboty i w klapiące trepki. To idą penitenci.