Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Samotność zupełna prawie.
Nikt z tych, żyjących obecną chwilą południowców, nie rad przypominać ostatniej godziny.
Czasem tylko, na zarosłej trawą ścieżce, spotkasz kobiecą postać w ciemnym prowansalskim płaszczu z kapturem, prostą, wyniosłą, szczupłą, cyprysowi żałobnemu podobną. Błysną ci wtedy w oczy lśniące pasma gładko na skroni przyczesanych włosów, szafir fijołkowych niemal źrenic z pod rzęs długich, czarnych.
Ani jedna z tych postaci nie pomija grobowca „De Noves’ów,” w którym leżą prochy rodu, który wydał „Messira Andiberta de Noves,” ojca Petrarkowej Laury.
Staje przed nimi, opuszcza splecione ręce na proste fałdy płaszcza, podnosi fijołkowe oczy i zamyśla się. Jedne tylko Prowansalki tak się zamyślać umieją, i takiemi je Pradier widywać tu musiał.
W takiej to ciszy i w takiej samotności chodzisz pod starym omszonym murem, czytając nawpół zatarte napisy, trącając odłamki płyt i drobnych kamiennych krzyżów.
Tu, ówdzie delikatny profil kobiety zaświeci z płaskorzeźby pożółkłym marmurem; tu, ówdzie urna ze złocistym płomykiem przypomina wieczyste żarzenie się ducha, a zresztą groby dosyć zaniedbane. Jest to może właściwością tego bujnego, bogatego życia, że się niewiele o zmarłych troszczy. Co dziewięć lat przekopują całą tę cmen-