leżącą pomiędzy dwiema wyniosłościami temi, kotlinę, pełną najróżniejszych zakamarków, w której stu kroków nie zrobisz po równym gruncie i gdzie setki bud, przyczepionych do starych fortecznych i klasztornych murów, siedziały zdawien dawna, jak grzyby, jedne nad drugiemi.
Zabrano się tedy do burzenia całego tego kramu, a burzono z takim rozmachem, że omal ofiarą jego nie padł starożytny kościół: Santa Maria del' Consolazione, który stał na samej drodze owego rozmachu.
Szczęściem, opatrzono się w czas i pozostawiono pociemniałą od pyłu wieków fasadę, trochę ciężką, trochę zsiadłą, ze swemi obrączkowemi kolumnami, ale dobrze zakonserwowaną, a w niej, w szczytowej niszy, królewsko ukoronowaną Madonnę z Dzieciątkiem, przed którą chylił głowę jeszcze Doria, jeszcze Fiesko może...
Zostało się tedy coś, co udekorowane odpowiednio ze strony zwalonych murów, stanowi poważne, imponujące nawet wejście w sam obwód wystawy. Zachowanie tej pamiątki starych czasów nie przyszło zbyt łatwo, bo kosztem jakichś dwunastu tysięcy lirów, ale się to w ogólnem estetycznem wrażeniu opłaca.
Kiedy tak pan Cranero i cały sztab inżenierów jego wraz z syndykiem miasta pokotem kładą Genuę od Porta-Pila do ledwie dyszącego Bisagua, krrrach!... trzasło coś w taki sposób, że wszyscy podnieśli głowy.
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/152
Ta strona została skorygowana.