gruzu plac pusty, już z pustego placu nowe jakby miasto. Ot, takie sobie miasto na dziś i na jutro, mniej zapewne trwałe, niż piramidy egipskie, może także i nie najprzedniejszej struktury, ale żywe, ruchliwe, barwne i wdzięczne dla oka.
A wszystko to, jak w całym świecie, tak i tu, poczęło się z jaja. Z jaja kolumbowego, rzecz prosta. Jeszcze plac był pusty, jeszcze dwa wielkie kominy galeryi machin zaledwie wysterczały z ziemi, kiedy już w południowej części wystawy zaczęło się formować olbrzymie jajo, białe, prawdziwe, najoczywistsze jajo, wielkości — no, trochę większej, niż najlepszej kury.
To jajo przyciągało wszystkie myśli i wszystkie spojrzenia; ono koncentrowało uwagę publiczności, ono, rzec można, zdecydowało o powodzeniu wystawy. Istotnie. Największa liczba akcyonaryuszów wzięła się podobno na nie. Przypuszczano, iż wylęże się z niego tęga dywidenda. A że słońce przygrzewało siarczyście, nie było więc obawy o zaziębienie płodu...
W tym pierwszym embrjologicznym okresie nie mogłeś się pokazać na ulicy, w kawiarni, w ogrodzie, żeby cię nie spytało chociaż z dziesięć osób: Ha veduto l'Uovo? Czyś pan widział jajo?
Naturalnie, że widziałeś. Trudno było nie widzieć. Sterczało nad pustym jeszcze placem tak, jak owo histyryczne, ręką wielkiego odkrywcy postawione na biesiadnym stole, przygniecione
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/155
Ta strona została skorygowana.