Co do kantaty, ogłoszono konkurs. Miasto, które od urodzin swoich słucha wielkiej pieśni morza, mogło być wybrednem w tym względzie. Rzecz byłaby trudną nawet, gdyby na kantaty narodowe nie istniał takiż niemal przepis, jak na narodowe chorągwie: bierze się pewne umówione motywy, tak, jak się bierze pewne umówione barwy, podbija się to mniej więcej parafrazowanem Beethowenowskiem „Poświęceniem domu” i dzieło gotowe.
Nie wiem, jakie były premia i jakie pokusy, nie wiem także, jakie siły w pole do popisu wyszły; tryumfatorem wszakże był Tryest i mistrz jego pan Giuseppe Rata.
Niestety, spełnił on warunki konkursu w tak dosłownem brzmieniu, że kantata jego była nietylko najbardziej narodową, ale i największą. Nowy kłopot dla p. syndyka. Jakże tu bowiem witać największą kantatą nienajwiększego, ale tylko przybywającego w zastępstwie, gościa?
Okazało się poprostu, że takiej muzyki szkoda ekspensować dla księcia Tomasza i dla księżnej Izabeli, schowano tedy kantatę, aż do szczęśliwego przybycia króla, księstwo zaś powitano zwykłym narodowym hymnem, dodając do niego odrobinę muzyki kościelnej, co że wszystko razem trwało dziesięć minut, nikt się po mowach syndyka i twórców wystawy nie gniewał.
Mowy były może nawet bardzo piękne, bardzo interesujące, ale pan syndyk straszliwie się
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/162
Ta strona została skorygowana.