„Manilli,” wielkiego emigranckiego okrętu, który już za mojej tu bytności dwa razy ładunek ludzki na brzegi Buenos Ayres wyrzucił. Teraz pokład „Manilli” roi się od młodych marynarzy, ugrupowanych w zalotnych pozach i mniej patrzących na regaty, a więcej na genueńskie śniade mieszczaneczki, które w swoich czarnych koronkowych kwefach mają jakowąś skromną, drażniącą kokieteryę. Co do „Arabii,” ta znowu, goszcząc zaproszone przez tutejszy Rowing-Club damy na swoim pokładzie, nie miała nic wspólnego z Arabią „deserta.”
Po za temi głównemi punktami cała linja zatoki od „Foce” aż do wielkiej tamy obsadzona była szczelnie szarym, robotniczym tłumem, w którym dwa przeszło tysiące strejkujących w porcie węglarzy pokaźną stanowiły cyfrę.
Wzdłuż muru Delie Grazie szczególniej czerniła się głowa przy głowie, a każdą mógłby Gierymski brać, i wprost na płótno. Nie do uwierzenia jaka jest malowiczość typu, ruchu, odzieży w tej portowej hałastrze! A cóż dopiero mówić o „barchaiuolach.” Ci tu dowodzili najwięcej, a sądy ich daleko szerszy znajdowały odgłos, aniżeli samej uwierzytelnionej „jury.” Trzeba było widzieć tych porozpieranych obdartusów, jak ćmiąc wirginię i plując gęsto przed siebie, podśmiewali wiosłujących panów. Jedno ruszenie brodą bagatelizowało najsolidniejsze regatowe sławy; jedno pociągnięcie nosem kreo-
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/208
Ta strona została skorygowana.