głośnym, na całą Liguryę krzykiem wołać: „Viva! Viva il Re!”
Wrażenie było tak silne i tak uroczyste, że obojętnych widzów nie znalazłbyś zgoła: wszyscy byli wzruszonymi uczestnikami tej chwili.
Trzeba to wszakże opowiedzieć z jakim takim ładem.
Jeszcze Genua spała na obadwa uszy, kiedy o pierwszym brzasku przeleciał przez nią nadzwyczajny pociąg, wiozący do Spezii rodzinę królewską i świtę.
Pociąg przemknął się tylko; na stacyi głównej ledwo że tchu chwycił, na dworcu Brignole meteorem błysnął i zapadł w tę nieskończoną galeryę tunelów i arkad, która całą długość wschodniej Riviery na przestrzał wierci, łącząc tym chodnikiem tytanów, zawsze pełnym huku i dymu, Genuę z głównym punktem marynarki włoskiej.
Wszystko to odbyło się nagle i w sposób jaknajprywatniejszy, a to tak dalece, że kiedy do rannej kawy, razem ze świeżo wysadzonemi z pieca „michetkami” przyszła wieść, że król przejeżdżał o świcie, mało kto i wierzył temu.
Pierwszym, kto wyszedł witać króla z Genui do Spezzi, był „Andrzej Doria”, jeden z największych pancerników włoskich, któremu panie genueńskie na drogę tę własnoręcznie wyhaftowały banderę z herbem miasta. Poświęcenie tej
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/220
Ta strona została skorygowana.