sznym, surowym obrazie tej królewskiej, płynącej pod biciem dzwonów, nawy.
Ciężka jest służba króla. Ciężka i męcząca. Nie mówię: rola; mówię wyraźnie: służba. Minęły bezpowrotnie te szczęśliwe czasy, kiedy królowie odgrywali królowanie, siedząc nieruchomo na złocistych tronach i tylko skinieniem berła przyjmując hołdy swoich wasali. Król Dagobert, ów z piosenki, był może ostatnim tak szczęśliwym królem.
Teraz jest gorzej, znacznie gorzej. Teraz król, wtedy nawet, kiedy jest w gościnie, napracować się musi tęgo. Musi od rana wczesnego do najpóźniejszej nocy być na zawołanie wszystkich obowiązków, wszystkich ceremonij, wszystkich uprzejmości, które z tych trojga najgorszą są podobno plagą. A kiedy już uczynił im zadość i do siódmego potu się zapocił, musi te wszystkie owacye opłacać: komu tytułem, komu rangą, komu orderem, a komu szkatułą. Wtedy dopiero, a nie rychlej wypuszcza uroczystujące miasto monarchę z swoich szczęśliwych murów, a ten, nawpół odurzony