Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/277

Wystąpił problem z korektą tej strony.

Nadewszystko uderza miękka, falista linja przedziwnego uwarstwienia słojów. Dziś jeszcze widzisz, jak w tych pniach przedwiekowych soki krążyły, gęstły, ciemniały, osadzały się, twardły; jak życie zapadało w sen kamienny, w długi letarg wieków, w którym pień zapominał szumu (...)[1], szeptu młodych liści, śpiewu ptaków, przelotu chmur, ciepła i blasków słońca i jak osłupiały, ogłuchły, niemy, walił się, grzęznął, zagłębiał, a dawszy deptać po sobie nieskończonemu pochodowi czasów, wyzuł się z natury swojej i stał się rzeczą kopalną, osobliwą, którą ludzie na kamyki łupią, czyniąc z nich swoje ozdoby.
Jeśli ktoś jednak, nie poprzestając na agatach, szuka tu innych klejnotów: szafirów, rubinów, topazów, szmaragdów, to niechaj się nie pomyli i nie bierze za nie skrzydlatej rzeszy kolibrów, jakie przysłała Brazylja. Czy mam je opisywać, te setki płomyków malowanych złotem, lazurem purpurą i podbitych listkami róż i hjacyntów?

Mniemam, iż zajęłoby to zbyt miejsca. A potem pozostałyby jeszcze całe szeregi wielkich, grubodziobych, odzianych w hełmy, w pancerze, w kolczugi, w złote naszyjniki, w czerwone i zielone czuby, w napierśniki szmelcowane na błękitno w żywym ogniu słońca, których tu dostarczyły: Boliwja, Argentyna, Gujana i Equador. Wszak czytelniczki i bez tego wiedzą, że wszyst-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Słowo nieczytelne, w różnych egzemplarzach książki wyraz ten jest mniej lub bardziej nieczytelny, prawdopodobnie jest to słowo konarów, w wydaniu z 1976 użyto w tym miejscu słowa drzew.