przedniejszych w kraju. Powiada, że trzy czwarte wina, jakie się między Ronchi i Begliano a Cervignano tłoczy, do Węgier idzie, tam stempel bierze i stamtąd się po świecie, jako węgierskie, rozchodzi.
Nagle, wziąwszy się na zachód, wpadamy w kraj nizki, równy, szeroko przed okiem otwarty, przepadzisty, w oparach sinych zgubiony, tak, że w tem porannem oświetleniu trudno rozróżnić, gdzie się kończy ziemia, a gdzie zaczyna blizkie i mało co niżej stojące morze. Cały ten ląd — to odwieczna namulizna, osadzona tu warstwa po warstwie przez spotężniałą u swego ujścia Izonzę. Mówmy po słowacku: Sonczę. Żuławy to Adryatyckiego pomorza, żyzne Fiumicello. I tu, gdzie oko sięże, winnice i delikatne uprawy, mieniące się czerwonawą gliną brózd i żywą zielenią pszenicy, która bujnie okrywa wierzchy długich a wązkich grzęd, jak je u nas na buraki czynią.
Teraz wszakże wszystko to zdaje się pływać w jakiejś błękitno-liliowej powodzi, z której, jak korabie, wynurzają się szare, tu i owdzie draśnięte nizkiem słońcem „Campanille.”
Spadamy niżej coraz. Przed nami, za nami, w pobok, wyszczerkują liczne żyły wód, tak zwane „Roggie,” niby ruczaje nasze. Im dalej, tem więcej tego. Z pod lada kamienia, z pod lada splątanego korzeniska wiązu lub sykory, wytryska ruczaj taki, szemrze, strumieni się, srebrnieje i płynie śpiesząc, poczem znów pod lada ka-
Strona:Maria Konopnicka - Ludzie i rzeczy.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.